tą, a tę w dodatku... że może ta miłość była jakąś fałszywą i niepoczciwą.
Zaklął się więc po jednych odwiedzinach: — Więcej nie pojądę! — i nie był cztery miesiące. Kawał czasu.
Aż jednego dnia przybył Mysłowski stary sam.
Wicek w kożuszku domowym był właśnie na oborze, wyszedł do niego jak stał...
— Panie Wincenty, a już też tego nadto, — rzekł Mysłowski, — czy się gniewasz, czyśmy cię urazili, nie wiedząc, co to jest u Boga? cztery okrągłe miesiące nie byliście u nas! a czy się to godzi!
Wicek się tłómaczył, że czasu nie miał. Mysłowski nie wierzył.
— Będę sądził, że chyba, dalipan, się gniewacie — odezwał się odjeżdżając Mysłowski, — jak u mnie pojutrze nie będziecie na obiedzie.
Wicek przyrzekł, że przyjedzie. Zadany gwałt był wcale na rękę... Pojechał.
Trafiło się, że na samym wstępie w pokoju, spotkała go jedna Zuzia.
— A! toż cud! — zawołała. — Pan! pan Wincenty! Oczom nie wierzę! Cożeś się pan przegniewał?
— Ja się nigdy nie gniewałem...
— I ani razu pan nie byłeś — czte-ry — mie-sią-ce!! Podniosła palce do góry — czte-ry mie-sią-ce!!
Wicek tak był szczęśliwy z widzenia jej, iż zapomniał się, za rączkę ją chwycił i — pocałował.
Pocałował? toby było nic... Wszyscy naówczas panie całowali w ręce — ale przyzwoicie, skromnie, a pan Wincenty porwał tę rączkę i cały zaczerwieniony, — jak zaczął całować... nie było temu końca... Byli sami. Panna ze strachu, czy coś, ręki mu nie wyrywała — całował, aż się zarumieniła jak wiśnia, aż ją strach wziął i serce jej bić zaczęło... Matka nadchodząca z wymówkami — trafiła na to całowanie, i coby się miała pogniewać, podbiegła ku niemu radośnie...
— A! przecież pana oglądamy!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.