Zuzia ustąpiła, ale rzuciła okiem na Wicka i — dobiła go...
Co się z nim stało od tego momentu, nie wiadomo. Siadł przy Zuzi — i ani się ruszył od niej, zagadali się, zaczęli się śmiać... zapomnieli, nikt im nie przeszkadzał, i cały dzień do późna byli z sobą. — Mówili tylko o gospodarstwie — co zaś tam ich oczy gadały, tego, jak wiadomo, nikt nie może wytłómaczyć, prócz tego, do kogo to adresowane.
Dosyć, że gdy o szarej godzinie wyjeżdżał Wicek, panna mu szepnęła u progu:
— A niechże też bo pan całemi miesiącami o nas nie zapomina.
Jakoś we dwa potem miesiące, w Borusławicach zjawił się Wicek w porze, w której tam bywać nie zwykł. Niezmierną z tego miano radość — ks. Paczura niedomagający, aż się rozpłakał. Znowu cały dwór, jaki jeszcze żył, i ruszał się, zbiegł oglądać panicza, choć on już wyglądał wcale nie po paniczowsku. Co najwięcej dziwiło proboszcza, że Wicek, co bywał zwykle chmurny i posępny, tym razem śmiał się i zacierał ręce, a wesołą miał twarz na podziw, i żartował sobie z Magdaleny, że za mąż nie poszła... Nie było to w jego obyczaju. Z bryczki, faseczek, kobiałek, koszyków, węzełków, nadobywano do śpiżarni co niemiara...
Po obiedzie, na który teraz regularnie przyjeżdżał Hołłowicz, pod pozorem dotrzymywania kompanii proboszczowi, w istocie dla tego, że mu w domu dzieci dokuczały, — Wicek wziął na ustęp stryja do jego sypialni, i siedzieli tam, jak ciekawy, a niecierpliwiący się obrachował dzierżawca, blizko trzy kwadranse.
Z sypialnego pokoju, przedzielonego od sali komórką, niekiedy dochodziły głosy, które Hołłowicz usiłował podsłuchać i zrozumieć — ale, że mu się zbytnio przybliżać nie wypadało, bo lada chwila mógł ktoś wejść i złapać go na uczynku, — tylko jakieś wykrzykniki wesołe chwytał — i śmiech ks. Paczury... to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.