Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

nie puścił. Gdy do odjazdu przyszło, zawołał go do siebie, i uczynił mu tę uwagę, że choćby i o wybitą szło, należało garderobę wziąć najlepszą, bo potem zgoda i festyn nastąpić może, a gdyby i pogrzeb nawet, na który się ubrać pięknie należy.
Z niezmiernym niepokojem w duszy wyjechał Wacek. Starościnie go żal było, podszepnęłaby mu pewnie całą prawdę, ale męża się lękała, nie darowałby jej tej zdrady... Stało się tak, iż na dzień naznaczony, a nawet i godzinę, stawił się Wacek. Zajechał do karczmy, której gospodarza mu brat wypisał... Tu przyjęto go i wprowadzono do stancji, ale Żyd filut, namówiony, nie powiedział, o co chodziło, zapewnił tylko, iż pan Paczura wkrótce nadjedzie — z przyjaciółmi — i radził się ubrać.
Wszystko to tak było ciemne i niezrozumiałe, iż Wacka niecierpliwić zaczynało. Napadł na żyda, aby mu powiedział coś więcej, ten uciekł, ręcząc, że o niczem nie wie.
Już było około południa, gdy Wacek ubrawszy się jak od święta, z czapką na bakier, wyszedł przed karczmę. Zły był i zżymał się. Nie lubił sekretów, — miało to minę, że sobie z niego żartować chciano — nie lubiał też żartów...
Wtem groblą poczęły się ukazywać jadące powozy... Jeden, dwa — cztery — sześć, konie w kokardach, woźnice z bubietami przy kapeluszach... Zdumiał się. Wszystko to wprost potoczyło się przed kościół. Nie myśląc już wiele, czapki poprawiwszy, poszedł i Wacek. Zaledwie miał czas do parkanu się zbliżyć, gdy ujrzał brata wystrojonego z bukietem... po prawej stronie!!
Tuż w powozie drugim panna jechała w bieli, w wianku, z czarnemi oczyma... a! ale nie panna Konstancja. On nie znalazł w niej do tamtej żadnego podobieństwa...
Zaczęło mu się dopiero w głowie robić jaśniej. Brat się żenił! a! więc i on nareszcie rozwiązany był, a panna Konstancja już mu swej ręki odmówić nie mogła...