Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

za nią kulawy Mamert, nie mniej kwaśny od niej i zgryźliwy; ze szpitala ciągnął powoli Hruszka, nie śmiejąc wchodzić, ale czyhając, by się czegoś dowiedzieć. Widząc, że wszyscy gdzieś idą, wpadł nie pytając po co i czego głupi Bartoch, i drzwi nawet za sobą nie zamknął, choć to była jesień i powietrze już ciągnęło dosyć chłodne.
Otoczyli wszyscy dzieci, przypatrując się im zdaleka. Ks. Paczura po pierwszem wzruszeniu już przychodził do siebie — i twarz ze smutnej wracała do zwykłego spokoju.
— Magdaleno — odezwał się — Pan Bóg dał nam gości, na asindźkę to pono spada o nich myśleć... bo jejmość co ich przywiozła, dozoru nad niemi podjąć się nie może.
Podżyła niewiasta, chustką ogromną obwinięta, która tylko czekała, aby jej usta rozwiązano, poczęła wnet szybko:
— Ojcze, dobrodzieju! a gdzież mnie biednej, własne dzieci mającej, z pracy rąk utrzymującej się, nieszczęśliwej... nastarczyć dla nich... Biedna sierota... nie jestem w stanie... Póki nieboszczyk żył... ciągnęło się, choć z biedą wielką. Bywało różnie... Dziś — co ja pocznę? Bóg widzi!
Łamała ręce, słuchał ks. Paczura.
— A któżby od jejmości takiej ofiary wymagał, gdy i własne masz dziatki, na które pracować musisz?.. To się rozumie, iż synowcowie na mnie spadają, a Bogiem się świadczę... że z wdzięcznością ten dar z Jego rąk przyjmuję,
A! damy sobie rady z niemi! nieprawda mościa Magdaleno?...
Klucznica, chociaż ją litość brała nad dzieciakami, nie porwała się bardzo ochoczo do zaopiekowania niemi. Głową potrząsała długo...
— A juści! a juści! — rzekła — co się musi, to się zrobi... A juści... Nie na gody tu oni do nas przybyli.
— Bo też one do godów nie zwykły — dodała przybyła opiekunka — moja jejmościuniu, za życia niebosz-