z niebieskiemi wstążkami, Wacek ze mszałem, Wicek z ampułkami, wiedli stryja do ołtarza, jak Wacek sygnował wychodząc, jak oba potem schyleni ku księdzu, raźnie głośno, równo odmawiali: Confiteor...
W dni uroczyste chlubił się nimi ks. Paczura, ich pojętnością, rozgarnięciem, żywością, nawet swawolą. Potrzeba było na nabożeństwo majowe, z którem razem przypadał odpust w Borusławicach, ustroić ołtarze, przygotować lampy, porozściełać kobierce — kulawy Mamert miał w nich pomocników ochoczych, tak, że teraz głupiego Bartocha pomocy nie potrzebował wcale. Bartoch z nałogu przybywał, ale nie mając co robić, albo się kładł na wznak pod dzwonnicą, lub siadał na progu kościelnym i coś tam do siebie mruczał. Miał obyczaj taki, on co z ludźmi rozmówić się nie umiał, że sam z sobą prowadził gawędy, wśród których często napadał go śmiech dziwny, śmiech niepohamowany, że oburącz sobie usta zatykać musiał. Spojrzał li kto naówczas na niego, uchowaj Boże, wnet namarszczył się, zagniewał, zrywał i uciekał...
Chłopcy oba lubili się zdala przypatrywać głupiemu Bartochowi, a niekiedy go nawet draźnili. Lecz raz cisnął kamieniem na Wacka, poczem go dwa dni nie było — i od tej pory strzegli się go zaczepiać.
Nie było już tu kąta teraz, nie tylko w plebanii, na cmentarzu, w kościele, ale w okolicy, któregoby chłopcy nie spenetrowali. Hamować ich trzeba było i karcić, tak to się do wszystkiego rwało. Proboszcz, nie mając kogo innego, za osobną opłatą, organistę czasowo dał im za nauczyciela pisania i rachunku. Z tym mieli prawdziwą męczarnię. Nie cierpiał ich Matłachiewicz, nienawidzili go chłopcy. Wzajemny wstręt jaki ku sobie czuli na pierwsze wejrzenie, był jakby, przeczuciem tych przyszłych stosunków. Nie cierpliwy, przekorny, rad że im dokuczyć może, organista nie tylko ich po rękach klapał, klęczeć kazał, za uszy targał, ale przed stryjem obmawiał i skarżył, że z nich nigdy nic nie będzie, że na wisusów powyra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.