Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Szło to tak sobie żartami, — a pani starościna, ostrzelana już z temi wybrykami, milczeniem je pokrywała.
Bezdzietni, samotni, krewnych nie mając blizkich, rozrywali się, jako mogli, on procesami, ona wychowywaniem dziewcząt, których u niej zawsze, pod jej okiem, pięć do sześciu bywało w fraucymerze. Gdy z nich która dorastała, przyjętem już było, że starosta dawał dwa tysiące złotych posagu i sutą wyprawę. Sprawiano wesele jak własnemu dziecku, i te wychowanki starościnej, wszystkie jakoś szczęśliwie jej poszły, a dobrze się za mąż powydawały. Jedna nawet bardzo majętnemu człowiekowi poślubioną została. Starościna zwała je dziećmi swemi, a obchodziła się z niemi jakby rodzone jej były.
Dwór w Zalesiu, u państwa Sniehotów, już niemal na pański zakrawał, jeździli karetą poszóstną, mieli dworzan kilku, kapelana bernardyna w domu, starego krewniaka quasi marszałka dworu, a służbę pośledniejszą bardzo liczną, — zaleski dom też poprawiony i dobudowany dosyć się prezentował pokaźnie. Była w nim i sala z chórkiem, i pokojów gościnnych dosyć i różnych zakomórków a schówek do zbytku — a choćby się zjechało jak najwięcej miłych braci, miejsca dla nich nie zabrakło. Piwnica i kuchnia, zasposobione dobrze, starczyły na wszelkie wypadki.
W stajni kilkadziesiąt koni zawsze było w pogotowiu. Gościnność starodawna, uprzejma, braterska, drzwi otworem, a łacniej kogo zatrzymano gwałtem, niżby się go pozbyć miano.
Ze szczególnym był ks. Paczura szacunkiem dla starościnej — jednak nie wezwany nigdy do Zalesia nie zajrzał, a po nabożeństwie bywało, iż się nawet z panem Andrzejem nie widząc, dawał mu do domu odjechać. Wprawdzie Sniehota, mając kapelana w domu, pomocy duchownej tak dalece nie potrzebował, a przecież za proboszczem, którego lubił — tęsknił.
Bywał ks. Paczura u nich zwykle na Wielkanoc, na św. Andrzeja i św. Annę, rzadko inaczej. Jednak