ków, do których już byli wszyscy nawykli, takich zręcznych, pięknych, z miłemi twarzyczkami, na których serce się patrząc radowało, Mamert dobrał dwóch z miasta dzieciaków i to z wielką biedą, których ledwie wyuczono jako tako do ampułek i mszału, nie wymagając ministrantury. Jeden od Seradowicza, chudy był i cienki, a niezgrabny, bo już na stołku szewcowskim siedząc, nogi sobie pokrzywił; drugi pędrak mały, co go ledwie za kratkami widać było, pyzaty, ciężki i przestraszony, ledwie szedł. Wszyscy zaraz dostrzegli zmianę, a staroście tak ubytek dwóch serwitorów był jakoś przykry, że mu to w nabożeństwie dystrakcyę robiło.
Odezwał się aż, wstając na Ewangelię do jejmości: — Co się to z księdza chłopcami stało? — Naturalnie starościna odpowiedzieć nie mogła. Inni też w kościele zaraz zauważyli, iż zmieniono służbę przy ołtarzu, wszystkim brakło Wacka i Wicka. Najbardziej jednak bodaj staroście.
Po nabożeństwie i odśpiewaniu pieśni, na którem dotrwali państwo oboje, starosta, co się bardzo trafiało rzadko, szepnął coś żonie, i wyszedłszy na cmentarz, zamiast do powozu wprost — skierowali się oboje na plebanię.
Ks. Paczura, który się tych odwiedzin nie spodziewał, gdy mu o tem dano znać, pośpieszył za nimi tak, że ich we drzwiach napędził. Szedł też i ks. Serafin i Prawutyński, tylko Ościńska z dziewczętami wprost do Zalesia odjechała.
Witano się z wielką grzecznością a proboszcz drzwi otworzywszy do sali, zapraszał.
— Nigdybym jegomości dobrodziejowi moją wizytą naprzykrzony nie był — ozwał się starosta, — gdyby nie szczególna okoliczność. Tknęła mnie absencya dwóch chłopaków, do których nawykły oczy nasze. Czy uchowaj Boże nie pochorowali się?
— Bo to teraz choroby różne dziecinne panują — dodała starościna.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.