Ks. Paczura stał mocno skonfudowany, gdy starosta ruszył go uścisnąć.
— Proszę o to jako o łaskę — jako o środek jedyny utrzymania zgody i pokoju między małżeństwem...
— Panie starosto... mruczał proboszcz.
— Nie wymówisz się — nie pomoże! Chłopców biorę na mój koszt, aż do wyzwolenia ich... inaczej nie będzie.. Jest to dla mnie konieczność — jejmość biorę za świadka...
— Ale tak! tak! poczęła żywo starościna — dla świętego spokoju... bo ja mu go nie dam inaczej.
Zaczął proboszcz dziękować.
Dawniej — inaczej się dobrodziejstwa świadczyły i przyjmowały. Dziś jest więcej dumy w ludziach, bo miłości mniej jest. Dawniej dawał brat bratu, a prosił jak o łaskę, by przyjęto; przyjmowano bez sromu, bo każdy oddawał drugiemu, co wziął od pierwszego
Pojęcia i uczucia z obu stron niezmiernie się odmieniły w tym względzie. Duma nie dopuszcza od obcego przyjmować nic, a dziś i brat jest obcym, gdy dawniej obcy był bratem.
Ks. proboszcz, zawahawszy się pół chwili, ani mógł, ani chciał odrzucać ofiary możniejszego pana, któremu ona czyniła przyjemność, dla dzieci była rękojmią swobodniejszego rozwijania się, a może lepszej przyszłości...
Oboje starostwo poweseleli, ucieszył się ks. Serafin, a że chciano podziękowań uniknąć, zaprosił nazajutrz na obiad proboszcza do Zalesia Sniehota. Kareta podeszła pod bramę dziedzińca, i wyjechali.
Ks Paczura pozostał w niej długo jak upojony, modląc się po cichu i sam nie wiedząc, jak Bogu dziękować za to dobrodziejstwo.
Jeszcze stał tu, gdy nadszedł Hołłowicz, który był z ekonomem ze wsi sąsiedniej zagadał się na cmentarzu.
— Słyszałeś, co się stało? zawołał do niego proboszcz... łaska z nieba spadła na moich chłopców... Starosta ich wychowanie na siebie bierze!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.