Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

On też — w to mu graj. Lat sześć trwało to pieniactwo, wodzili się po trybunałach, kondemnowali, apellowali, ciągali, rwali, aż nareszcie, co łatwo było przewidzieć, Sniehota wygrał. Wybranowski padł... tak, że się już na ostatni trybunał fantował, i zastawił dwa pasy i karabellę sadzoną... A tu trzeba było koszta jeszcze opłacić. Wyrok wyjęto... Sniehota nasz posmutniał — wprost tedy do Morochowszczyzny, do szlachcica... Gdy przed dworek zajechał, Wybranowski myśląc, że urągowisko, z szablą wyszedł w ganek, a ten mu na szyję: — Niech cię uściskam — zrobiłeś mi satysfakcyę prawdziwą, nie dałeś się — broniłeś, dojadłeś mi, — szanuję. — Otóż widzisz, przyjechałem, aby ci wszystko wrócić i dyfferencyę i koszta. A mnie to po co? Jam charakteru w waści macał a nie worka. Przyjaciołmi bądźmy i kwita.
Odtąd Wybranowski go pod niebiosa wynosi.
Doszli do dworu, a tu ich starosta przyjął i sama starościna serdecznie, i proboszcz rad nie rad dał się ująć dobrocią. Umówiono się o utrzymanie chłopców, do których zaraz starosta posłał Prawutyńskiego, aby opatrzył, co było potrzeba. Sama starościna posłała im bieliznę, suknie, — słowem chcieli, aby im na niczem nie zbywało.
Za to pretendował Sniehota, aby część wakacyi spędzali u niego, i w czasie świąt, choć parę razy z probostwa przybywali do Zalesia.
Tak się to poszczęściło sierotom, a zarazem i proboszczowi, któremu, by ich wychować, jak należy, było ciężko, zwłaszcza przy takim dzierżawcy. Niezły był człowiek z Hołłowicza, ale i on i żona zbytnio o swojem pięciorgu robaczków pamiętali.
Zaraz tedy na święta Bożego Narodzenia, gdy ich przywieziono, nazajutrz się musieli jechać stawić i paść do nóg staroście. Okarmiono ich tam i ponatykano kieszenie i odprawiono do stryja. Tu była radość wielka, a opowiadanie nieskończone o szkole, o nauce, o różnych przygodach strasznych, jakie przechodzili. Chłopców po wszystkich kątach było pełno,