dniego dziedzica z niewiadomego powodu odebrał tu sobie życie... Wiele lat upłynęło od tego czasu, a jeszcze okazywano na ziemi coś, jakby kształt nieforemny ciała ludzkiego przedstawiającego, szczególną okrytego pleśnią, która starta wracała... — tak pamięć nieszczęścia i występku przechowała się widomie. Nikt nigdy stopą nie śmiał dotknąć miejsca tego, ale mu się przypatrywano ze zgrozą. W samym końcu rozległego ogrodu była ciekawość jeszcze większa — wzgórze, na którem niegdyś miało stać zamczysko... Nie pozostało już teraz z niego nic, oprócz stosu kamieni i studni... Była ona kamieniami też ciosanemi ocembrowana, a tak głęboka, że gdy w nią kamyk ciśnięto, trzeba było czekać dobrą chwilę, nim upadł na dno. Chłopcy też nigdy nie omieszkiwali, wszedłszy na wzgórze, rzucić w głąb jej po kamyku...
Kaplica, w której gospodarzył ks. Serafin, stała także w ogrodzie, ale była drewniana i po kościołku w Borusławicach wydawała się małą. Staraniem pani samej ubrana była zawsze bardzo pięknie, a na Maj pełna kwiatów. Zwykle nawet przez cały dzień dla wpuszczenia powietrza stała otworem, lekką tylko kratką przezroczystą zamknięta. Można się więc było jej przypatrzyć, i cudownemu obrazkowi Matki Boskiej w ołtarzu, i pięknym ławkom, i mnóstwu drobniejszych wizerunków, któremi ściany były okryte. W czasie świąt Wielkanocnych drugiego już roku, gdy chłopcy tu przybyli i wybiegli oglądać te osobliwości, — czas był piękny, dzień prawie gorący, liście na drzewach już spore... Zapędzili się aż pod grodzisko, zwane górą zamkową... Nikogo tu niebyło, sami mogli hukać i gospodarować i dokazywać, jak się im żywnie podobało. Nagle Wicek schwycił brata za kołnierz i wstrzymał go, krzycząc: — Tst!
Stali wśród gąszczy, po za którą szedł szpaler... Właśnie tą ulicą idącą, spostrzegli całą gromadkę jakąś w sukienkach białych. Była to wypuszczona na przechadzkę kupka wychowanic starościnej, pod dozorem starej pani Ościńskiej, idącej za niemi. Dzie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.