Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

wczętka wesoło podskakując, zupełnie się tak radowały wiośnie i ogrodowi, jak dwaj nasi młodzi Paczurowie. Skromniej tylko objawiała się ta radość i ciszej a ostrożniej tryskały śmieszki.
Przodem szły dwa małe dziewczątka, trzymając się za ręce, z włosami krótko poostrzyganemi, jedna ładna, druga ospowata i brzydka, chorobliwie a blado wyglądająca.
Obie miały w rękach po garści narwanych w cieniu przelaszczek... Za niem szły dwie drobinę słuszniejsze, osobną stanowiące gruppę, bo latami już nie dozwalały uczestniczyć w swawoli pierwszych. Na ostatku przy, a raczej przed samą panią Osińską szła jeszcze starsza, może dziesięcioletnia dzieweczka z kosami zaplecionemi we wstążki niebieskie spadającemi jej na ramiona. Ta szła już jak osoba dojrzała, sama z sobą, zadumana, myśląca, w ręku trzymając jeden kwiatek, duży liliowy anemon, okryty srebrnym z wierzchu włosem, wątłe to zjawisko pierwszych dni wiosny, które wprzódy kwiat puszcza niż liście, i trwa... jeden dzień wiosenny.
Śliczną miała twarzyczkę zadumana dzieweczka, już prawie nie dziecinną, tak powagi pełną, a jeszcze rysami i krojem aniołkowatą i dziecięcą. Coś myślała, na kwiatek patrzała, to znów gdzieś tak w głąb, w świat, jakby czego szukała — co się przez całe życie znaleźć nie może. Oczy jej duże, czarne, myślące, z pod spuszczonej główki, błyskały ogniem jakimś, już zwiastującym myśl, cierpienie i rozpoczęte zawczasu życie.
Oba bracia skryci za krzakami, przypatrywali się dwom pierwszym trochę i dwom drugim także pobieżnie, ale ta ostatnia — ta ostatnia, idąca tak mierzonym krokiem, powoli, z tym w ręku kwiatkiem, z kosami długiemi, z oczyma czarnemi, wymierzonemi wprost na nich — przestraszyła ich niemal. Chcieli uciekać i stali jak wryci... Nie widziała ich sierotka, bo byli schowani dobrze za młode krzaki w gęstwinę, ale im się zdawało, że na nich tak temi oczy-