Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

też między niemi wiodła, najstaranniej była ubraną, a z pewnych oznak i troskliwych wejrzeń starościny wnosić mogli, iż szczególne u niej miała względy. Gdy wśród gry kosa się jej jedna rozpuściła, starościna ją do siebie przywołała, postawiła oparłszy o swe kolana i sama jej włosy zaplotła. — Dziewczę pocałowało ją w rękę, a pani w główkę...
Wszystko to Wicek i Wacek widzieli i zapamiętali. Na obu ich dziewczę w czasie zabawy żeby też choć raz spojrzało; dopiero gdy się rozchodzili — Kocia żegnając, każdemu z nich dała po jednem owem wejrzeniu pytającem, które ich przejęło i zmieszało tak, że się nawet zapomnieli jej odkłonić...
A gdy wrócili na probostwo, nic sobie nie mówiąc, myśleli bardzo niepotrzebnie o tej Koci, posiadawszy w kątach wielkiej izby, że aż ks. Paczura wszedłszy, musiał ich budzić.
— Co wam u licha — powróciliście, jakby starosta połajał — czy co?
— Ale! chowaj Boże! chowaj Boże! — odezwali się oba razem.
— Cóż was, chyba drzemka porwała?
Wyszli tedy oba w dziedziniec, i tak się zadumy skończyły...