Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

tem, wykrzykując: — „O panie ty mój miłosierny... zlituj się nademną“... Nawet głupi Bartek, który się niepomiernie roztył i jeszcze przez to poczwarniejszym zrobił, żył, dzwonił, po dzwonieniu leżał na trawie i śmiał się. Nie przybyło mu rozum, ale brzucha.
Hołłowicz owdowiał i z dziećmi sobie rady dać nie mógł. Synowie i córki górę nad nim brali tak, że powagi proboszczowskiej używać musiał, aby ich poskramiać, i władzę swą utrzymać. Szczególniej ten mały, który w młodszym wieku takim apetytem się odznaczał, podrosłszy, ciężkim był dla ojca...
Tak było z ludźmi w probostwie i koło niego, a zajrzawszy do kościołka, powiedziałbyś, iż go widziałeś wczora, najmniejsza rzecz z miejsca się nie ruszyła, — nic nie ubyło, a przybyło nie wiele. Przenośny Ołtarzyk Niepokalanego Poczęcia na nowo był odzłocony, jedną chorągiew fundowało bractwo nową i świetną, kilka wotów zawieszono u obrazu, zresztą grobowce owe nieznanych i zapomnianych ludzi, stara chrzcielnica, ławy, konfessyonały — zdawały się być nieśmiertelne, tak na nich czasu ubiegłego nic znać nie było...
A chłopców, tych dwu małych w komeżkach, co koło nich chodzili — poznaćby teraz nie mógł, ktoby ich rosnących nie widział. Obaj już byli pod wąsem, młodszy lat dwadzieścia liczył, obaj szkoły pokończyli z łaski pana starosty, i jeden trzymał folwarczek dzierżawą, drugi wszystkiemi jego lasami zawiadywał, nie tylko w Zalesiu, ale w innych dobrach.
Lata jeszcze ich bardziej zrównały z sobą, trudno było poznać, kto z nich młodszy był, kto starszy — z twarzy dosyć do siebie byli podobni, tylko Wacek posępniejszą miał i zamyśloną, Wicek bystrzejsze wejrzenie, mowę, i więcej uśmiechu Porośli oba jak dąbczaki, a kto na nich spojrzał, musiał przyznać, że o urodziwszych trudno było.
Cieszył się nimi niewymownie ks. Paczura, a gdy który z nich go odwiedził, on zwykle dosyć powolny, wpadał jakby w gorączkę, biegać chciał, wołał i nie