Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział jak przyjmować. Wiele też on w milczeniu o czem nikt nie wiedział w świecie, przecierpiał dla nich... i przez nich. Bóg jeden policzył te przebyte godziny trwogi... Bał się dla nich wszystkiego, prób młodości, sideł niedoświadczenia, gorączki serca, zapędów myśli, wpływu ludzi, zarazy świata... Za każdym przyjazdem, nie śmiejąc słowy, badał ich oczyma, potem zapuszczał jak sondę na dno morza jakieś słówko, co z duszy, z głębi wyciągnąć coś miało... i drżał — co przyniesie słowo, czy potwór jaki morski, czy zeschłą trawę, czy przezroczystej kroplę wody?
Dziękował potem Bogu, bo szczęściem, dusze były czyste, serca poczciwe, i na pozór szło wszystko tak dobrze, tak pomyślnie jakoś, tak się im obu wiodło, iż więcej życzyć nie było podobna. Wacek polubił polowanie i lasy, starosta mu dał panowanie nad rozległemi puszczami, w których mógł królować. Wicek się brał ochoczo do gospodarstwa, zamiast go wsadzić na ekonomię, dał zaraz maleńką dzierżawę płatną z dołu, pomógł do zagospodarowania, i cieszył się tymi wychowańcami, jakby dziećmi własnemi. Lubiła ich obu bardzo pani starościna, mieli łaski u wszystkich... Co rzadko, umieli oni być wdzięczni i proboszczowi i starostwu, a gdyby za nich życie dać przyszło, nie żałowaliby go. Skinąć tylko było, biegli wyprzedzając żądanie...
Jedna rzecz wydawała się dziwną i smuciła ks. proboszcza. Bracia, którzy długo kochali się z sobą, jak dwoje sierot, co siebie tylko mają na świecie — ostygli od niejakiego czasu dla siebie, zdawali się unikać, i nie okazywali tej miłości, jaka ich dawniej łączyła. Nie poróżnili się, ani, uchowaj Boże, do waśni między niemi nie przyszło, byli z sobą niby po staremu a czuć było przecież, że coś między nimi stanęło.
Gdyby kto na Wacka śmiał słowo rzec w obecności Wicka, ująłby się gorąco pewnie za brata — jak jeden tak drugi... nigdy żalem nie poskarżył się