Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

żąca w szufladzie służyć teraz nie mogła. Mamert ją tylko pokazał, śmiejąc się, jako pamiątkę, a dał inną dłuższą, w którą przyodziawszy się Wacek, wyszedł sygnując ze mszałem na ręku...
Wicek, któremu dalej było do Borusławic, a musiał w domu wszystko sam powydawać, obroki dla koni, obiad dla czeladzi, bo się na nikogo nie spuszczał — Wicek ledwie na podniesienie podążył, i już w ławce pokląkłszy, resztę mszy świętej wysłuchał. I to mu już było przykrem, że i tu go brat wyprzedził, choć on temu winien nie był. Po mszy świętej, poszedł zaraz do stryja do zakrystyi, i całując go w rękę, przeprosił, że prędzej zdążyć nie mógł. Przywitali się z bratem milcząco i zdaleka, co Paczury oka nie uszło.
— Kawał bo drogi do mnie — rzekł Wicek, — i choć Bóg widzi, wstałem rano, ale póki się wszystko wydało i zadysponowało, choć konie raźno biegły, już na czas nie przybyłem. Na grobli w Żyznowie fura z sianem zagrzęzła i podle niej ledwie się było można przedrzeć... tak wązko...
— Nic się tak złego nie stało — odparł proboszcz, — jeszczeście w porę na przeżegnanie przybyli...
Zatem na śniadanie szli oba za stryjem, przez znajomy ów cmentarz, przypominający swawole dziecięce, przez dzwonnicę, w której głupi Bartoch podniesionemi rękami i śmiechem ich witał... przez dziedziniec, na którym stała Magda w czepcu, na ten dzień żółtemi wstęgami przystrojonym. Z gości, jak się spodziewał ks. Paczura, nie było nikogo, oprócz starego Hołłowicza, który pozbawiony będąc nadziei oglądania księdza u siebie, sam się do niego wprosił. Ten nie wiele komu zawadzał... Ks. Paczura wesoły był dnia tego, przy mszy św. jakiś duch w niego wstąpił, który mu serce rozradowywał. Przypomniał sobie wszystkie życia swojego przygody, wszystkie łaski Opatrzności, frasunki, w których został pocieszony, niedole, z których go ręka Boża dźwignęła, i przejęty wdzięcznością, patrzał wesoło na synowców, bo i tych