Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

żartu... Patrz, jak mi noga nabrzękła, nim się odsmaruję, a odejdzie, periculum in mora.
Począł mu tedy tłómaczyć, o co szło... i jak miał starać się o to... Wacek słuchał pilno. Kazał mu wysłuchane powtórzyć, powtórzył Wacek...
— Siadaj na bryczkę — rzekł, — weź grosza, ile potrzeba, wybierz się przystojnie, na drogę nie żałuj sobie, — ruszaj zaraz... wracaj prędko — a bez papierów mi się nie staw... bo cię znać i widzieć nie chcę.
— Żart na bok, — choćby je z pod ziemi wygrzebać przyszło, to mi ich potrzeba.
Tak zagadnięty Wacek, pomyślał nieco, do pana Boga westchnął... i po południu w drogę wyruszył.
Już jak mu się tam w niej działo, opowiadać nie będziemy, bo to do rzeczy nie należy, dosyć że do Matuskich przybywszy, którzy około Wisznic mieszkali w kącie zapadłym, gdy dla rozwiedzenia się lepszego, do karczmy zajechał — od arendarza dowiedział się, iż właśnie we dworze obchodzono wesele starszej córki, która za Litwina jakiegoś wychodziła.
Karczma była pełniusieńka ludzi gościnnych ze dworu przybyłych, i wozów a bryczek, na które już nie było miejsca w folwarku. Zgryzł się tem mocno Wacek — trafił, jak kulą w płot właśnie. Gdzież tu się było dopytać? jak doczekiwać?
Jeszcze stał przed karczmą tak zadumany, co z sobą pocznie, — a arendarz oparty o bryczkę badał go, bo to tam w tej okolicy gość z daleka, i nieznajomy, był rzadki — gdy odedworu podjechał syn gospodarza młody Matuski, aby zadysponować coś Żydowi, i zetknął się z Wackiem.
— Co? jak? kto? ciekawość go wzięła, zkąd tu w taki czas nieznajomy się trafił. A że wesele już drugi dzień trwało i młody Matuski był dobrze podchmielony, w złocistym humorze, wnet się do bryczki przyparł...
— Aresztuję waćpana, miły bracie — zawołał, — ktośkolwiek jest, nie pytam, u nas na Podlasiu prawo takie, kto w wesele wpadł, ten się z niem weselić mu-