nigdzie nie znaleźliśmy. Tem nas to bardziej obeszło, że nam samym z jejmością Bóg, co dał dziatek, to pozabierał...
Mówiąc to patrzał Wackowi w oczy...
— Ile lat temu, jak bratowa pańska z owem dziecięciem zniknęła? — zapytał.
Obliczał na palcach Rewnowski, niezmiernie zaciekawiony pytaniem.
— A niewiadomo panu, jak na chrzcie było imię owej córeczce? — dodał Wacek.
— Jak nie ma być wiadomo, kiedym metryki o to wertował! — rzekł sąsiad... Imie jej było Konstancja...
Paczura w ręce uderzył, i za głowę się pochwycił.
— O cudowne zrządzenie! — zawołał, — ja znam synowicę pańską...
Zerwał się Rewnowski za ramiona go chwytając. —
— Zbawco ty mój, dobrodzieju! mów! gdzie? jak!
I nie czekając odpowiedzi, począł na cały głos wołać:
— Jejmość! Jejmość! Basieńku!
Mimo wrzawy, głos ten widać doszedł do powołanej, i wbiegła niespokojna w ganek kobiecina, małego wzrostu, otyła, z jasnemi włosami, nie młoda, ale jeszcze rumiana i świeża, z twarzyczką o drobnych rysach, i nosku zadartym, który niegdyś bardzo być musiał wdzięczny.
— Co mój aniele? — co? — poczęła wołać.
— Basieńku! złoto moje! Cud, ten oto pan... jakże..? Paczura — zna naszą synowicę zaginioną, Kostusię Rewnowską.
Oboje przypadli do Wacka: — A mów! a zlituj się!
Nie ręcząc tedy za nic, całą historyę panny Konstancyi, tak jak ją nie jeden raz z ust samej starościny słyszał, opowiedział Wacek — i dopiero mu teraz na myśl przyszło, że wprawdzie sierocie mogło to przynieść szczęście, ale nieochybnie ją od niego oddalić.. Ścisnęło mu się serce, ale już nie było co czynić, tylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.