Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Z podziwienia wyjść nie mógł, nad osobliwem zrządzeniem Bożem.
Sędziego tu zostawiwszy, Wacek nie mając czasu odpoczywać, natychmiast proboszczowskiemi końmi pobiegł do Zalesia.
Starosta dowiedziawszy się o nim, byłby z niecierpliwości wyszedł naprzeciw, gdyby go obrzękła noga nie zatrzymywała. W progu zobaczywszy Wacka, ani witał, wołając tylko: Są papiery?
— Są!
— A toś mi łepski! — krzyknął starosta, — dawaj — co żywo...
Nie pytając, ani jak je dostał, ani dla czego tak długo bawił, ani o nic więcej, stary natychmiast okulary nałożył, i drżącemi rękami schwycił fascykuły, które szczęściem przy sobie miał Wacek. Już po tasiemkach poznał, że były z tej samej kancellaryi, i to go rozradowało... począł przerzucać żywo rękami, które mu się z radości trzęsły... lice mu się rumieniło — szczęśliwym był na chwilę.
— Jak mi Bóg miły! złotym jesteś człowiekiem! Konia z rzędem mieć będziesz... i jeszcze coś w dodatku.
Wacek począł się tłómaczyć, iż zabawił długo z powodu wesela, i opowiadać gradatim, jak do papierów przyszedł. Zdało mu się to najlepszym sposobem przygotowania starosty do drugiej nowiny, niemniej niespodziewanej od zdobycia papierów. Starosta słuchał dość roztargniony, ale gdy przyszło do poznania się z Rewnowskim w ręce plasnął, i począł na cały głos wołać:
— Jejmość! jejmościuniu!
Pani starościna siedząca aż w trzecim pokoju, posłyszała i przestraszona nieco nadbiegła, myśląc że się, uchowaj Boże, co stało. Zobaczywszy Wacka, trochę się uspokoiła.
— Mów ab owo, — zawołał starosta — mów.
Wacek znowu rozpoczął opowiadanie.
Słuchała go jejmość poruszona... Nazwisko usły-