szawszy, krzyknęła zlekka i przeżegnała się, widać było, że ją jakaś trwoga ogarnęła. Nie wiedziała, czy się cieszyć czy płakać, boć najukochańszą wychowanicę swą, którą jak dziecię miłowała, utracić miała. — Pobladła, spuściła oczy, milcząc odmawiać się zdawała jakąś modlitwę...
— Nie powiem, żebym ja waćpanu za to odkrycie była wdzięczną, — odezwała się, — ale Bóg tak chciał, by sierota znalazła rodzinę... a ja żebym miała zręczność ofiarę dopełnić...
Zamyślona, przeszła parę razy po pokoju. — Chodź waćpan, — odezwała się do Wacka — sam jej to opowiesz, ja nie mogę.
Łzy z oczów jej płynęły, płakała rzewnie. Szedł Wacek posłuszny, zmuszony po raz trzeci powtarzać swoją przygodę. W pokoju starościny siedziała panna Konstancja u krosien. Nim do niego weszli, jejmość starannie oczy otarła i od progu odezwała się:
— Oto pan Paczura z drogi powraca — posłuchaj no Kociu, kogo on tam spotkał i co mu się trafiło. Może to i ciebie obchodzić będzie.
Panna Konstancja zarumieniona, patrzała na starościnę i wchodzącego, któremu głową skinęła.
— A cóż to się mnie tyczeć może! — odparła po cichu i obojętnie.
Wacław usiadł nieco zdala — drżał... Myślał, co przynosi z sobą i z ust mu nie szły wyrazy. Pani starościna czekając stała.
— Mów waćpan... tak, czy owak, powiedzieć przecie potrzeba.
Na pół cicho wymówione wyrazy, doszły widać uszu panny Konstancji, która pobladła. Teraz ją to dopiero uderzyło, że coś istotnie jej się tyczącego mógł przywieźć Wacek. Zlękniona wstała od krosien. On milczał.
Tym razem nie chciał już wchodzić w szczegóły, i rzekł po namyśle.
— U państwa Matuskich wypadkiem spotkałem się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.