Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— Są prawa, których mężowska władza odebrać nie może — odparła Marya — takiemi są prawa i związki krwi. Jestem żoną, i przeciwko obowiązkom moim nie wykroczyłam, ale poddawać się dziwacznym wymaganiom nie chcę i nie będę.
Wit dziko się rozśmiał.
— Proszę! zawołał — jakaś mi pani dziś śmiała i rozmówna. — Gdzie list?
— Podarłam go i połknęłam, ażeby się nie dostał w ręce wasze — rzekła Marya — nie dlatego, ażeby zawierał co tajemnego, lecz że nie do was, ale do mnie był przesłany.
Na twarzy rotmistra malowała się z kolei złość jakaś bezsilna, niepokój, szał. Zwrócił się do jęczącéj Basi i kopnął ją nogą.
— Precz ztąd, gadzino — precz jednéj chwili — precz... bo cię woźnicom biczami ze dworu wyświecić każę — wstań i — idź!
Basia wystraszona podniosła się, ale niebezpieczeństwo Maryi, trzymało ją — nie chciała opuścić swéj pani.
— Czy pani mnie także wypędza? zapytała zbolałym głosem.
— Ja tu nie mam żadnego prawa — odezwała się Marya — sama jestem ostatnią ze sług tego człowieka, który...
Wstrzymała się.
— Mów pani! krzyknął Wit; coś pani chciała powiedziéć?