ko — choćby i dziś nie najgorzéj, ale co prawda to prawda, za starego lepiéj było.
— Za cóż go téż starym zowiesz? odezwał się drugi, przecież młodym był.
— Młodym był, toć prawda; ale kiedy dziś inny na jego miejscu panuje, to go przez poszanowanie tak zwę. A nieboszczykowi nic już potém, wiele miał lat, kiedy gdzieś na pogańskiéj ziemi kości jego leżą. Bo to macie wiedziéć, panie Kubala, pan był starodawnego rodu, Zagłoba się zwał, z rycerskiéj krwi i z ducha a z serca żołnierz, a rycerz. Za piecem mu wysiedziéć ciężko było, jak drugiemu dziś z za pieca wyleźć, nie przymawiając. Widziéć go trzeba było — bo ja go pomnę jako dziś... słuszny, prosty, szykowny, głowa w górę, oczy ogromne a iskrzące. Impetyk — ale serca dobrego. Prawda i to, że mu się sprzeciwić, albo go podrażnić niebezpieczna była rzecz, bo w pierwszéj chwili gotów był ubić, lub pokaleczyć, a no kiedy kochał, to na rękach nosił. Złotem nie sknerzył, — sypał po pańsku. Na konia tak nikt nie siadł jak on; szablą, koncerzem, rusznicą, łukiem, kopią robił tak, że mu nikt nie sprostał. Siłę miał olbrzymią, a dobry był téż jak baranek. Wesołego był umysłu — złoty pan! Z nim polować, jeździć, choćby biedę znosić człek był rad, bo o sobie prędzéj, niż o kim, zapomniał.
— I dla tego téż go tak rychło nie stało! przerwał cicho starszy.
— Zmarł, rzekł Kubala.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/15
Ta strona została skorygowana.