Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

to, iż ktoś w pogoń za nim puścić się może, i obrał jak najmniéj uczęszczaną drogę, znając bardzo dobrze kraj i okolicę.
Pan Piotr widział już, że nie doścignie uchodzącego, chciał się wszakże przekonać dowodnie dokąd pojechał, aby dalsze obmyśléć środki. Po rozwadze i naradzie cichéj z Kuleszem, stanęło na tém, aby nadaremnie nie gonić, gdy dognać już stało się niepodobieństwem, a iść tylko w ślad i dośledzić, co się z niemi stanie.
Część ludzi odprawiono do Rachowa, Piotr z Kuleszem i trzema tylko ludźmi, napisawszy słów kilka do wojewodzinéj, wyruszył w dalszą drogę. Po południu ślad się znalazł, zkąd kareta w lewo drogami bocznemi, nieco krótszemi się puściła. Tu już nawet bacznie na koléj szeroką kół zważając, można było śledzić dalszą ucieczkę Wita. Ale przed wieczorem nadeszła burza z ulewą i zatarła, zalała wszelkie ślady, jechać téż daléj pośpiesznie było trudno. Znowu więc zgubiono poszlakę wszelką, a po małych gospodach, nikt powozu nie widział.
W rzeczy saméj przebiegłego rotmistrza dosyć trudno było ścigać i jego wykrętów się domyślać. Miał on zrazu zamiar wprost na Warszawę i Szląsk zdążać do Drezna, gdzie się czuł bezpiecznym; rozmaite powody, szczególniéj pośpiech z jakim wyruszyć musiał i okazany opór dworskich ludzi zmusiły go do zmiany pierwotnego planu. Na dłuższą podróż brakowało mu zapasu, lękał się téż, by raz pobunto-