że — za półgodziny, bom ją na drodze rzucił, wyprzedzając dla uproszenia was.
Do poręczy krzesła przytwierdzony był rodzaj maleńkiego stoliczka, na którym stał zawsze srebrny dzwonek, zakończony figurką błazna. Szwalbiński pochwycił go i począł trząść nim gwałtownie, wołając: — Herr Cockius! Herr Cockius!
Cockius był niby marszałkiem dworu. Niemczyk stary, pomarszczony, przygięty, wystrojony i wyfryzowany, a ubrany cały czarno, stawił się na rozkazy. Szwalbiński podniósł z trudnością głowę na karku tłuszczem obrosłym zatkniętą.
— Hören Sie mal, począł rękę podnosząc, pokoje królewskie na górze w kwadrans żeby były gotowe.
Cockius przelękły chciał pytać, ale gospodarz wskazał mu, by śpieszył, skłonił się, zwinął i wyszedł.
Pokoje zwane królewskiemi, były na pierwszem piętrze, Szwalbiński urządził je w nadziei, iż August II zechce do niego zjechać na polowanie. Nadzieja ta, która go, mimo intryg i usilnych starań, za każdą bytnością króla w Warszawie zawodziła, nie przeszkadzała mu łudzić się zawsze, iż tego szczęścia kiedyś dostąpi i królewskich apartamentów przystrajać.
Były w istocie bardzo piękne, wybite adamaszkami, zastawione meblami kosztownemi, pełne zwierciadeł, porcelany i z przepychem bajecznym przybrane.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/157
Ta strona została skorygowana.