— A zatém, dodał, zapalając się Szwalbiński, mam honor objąć nad nią opiekę, proszę mi się powierzyć, nie wydam jéj nikomu, lecz nie dam i temu tyranowi mężowi. Upraszam, mocno upraszam, błagam panią, byś mój dom za własny uważać raczyła. Wydam natychmiast rozkazy.
Lecz, zatrzymał się, tu o mój téż honor idzie, daj mi pani słowo, iż ztąd się nie oddalisz.
— Chętnie, zawołała z radością Marya, a mam jego słowo, iż bez zezwolenia mojego, mężowi wydaną nie będę.
— Słowo szlachcica, rycerskie i jeśli pani żądasz, poparte przysięgą, rzekł Szwalbiński z zapałem. Muszę się zaraz rozporządzić, dodał, żywo oglądając się za sługami, wybaczy pani... Racz zadzwonić.
Marya chwyciła dzwonek, weszli hajducy, pułkownik błagającą dłoń wyciągnął po jéj rękę i ucałował ją z rewerencyą wielką, podniósł ramiona, które pochwycili hajducy i szybciéj, niż był przyszedł, zabrał się do odwrotu, tak przejęty ważnością roli, którą, wcale niespodzianie, miał jeszcze raz w życiu odegrać, iż całą drogę po schodach, mruczał, a nogi mu się zupełnie poplątały. Zdawało mu się jeszcze, że szedł, gdy hajducy całkiem już go dźwigać musieli, a śpieszno mu było tak, iż na nich gdérał za powolność. Gdy w krześle swém na dole usiadł, zasapany, wzruszony, najprzód kufel wody z cytryną podać sobie kazał, potém na Cockiusa zadzwonił. Przystawił się wierny sługa, ale go wysłał po Mme
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/198
Ta strona została skorygowana.