W ten sposób dostał w istocie wózek i parę koni rotmistrz, a że ich nie pożałował w drodze, łacno się domyśléć. Przecież dopiero ku wieczorowi ukazał mu się ów pożądany Szwalbburg i czoło rozjaśniło; sądził bowiem, że będzie mógł natychmiast porwawszy Maryę, uchodzić daléj za granicę.
Zachodzące słońce oświecało właśnie przód pałacyku, pod którego dolną kolumnadą, zdziwiony dostrzegł Wit sześciu ludzi widocznie zbrojnych. Pułkownik oprócz rusznic i pistoletów dał im stare hallabardy, które się gdzieś w zbrojowni znalazły.
— Cóż to znaczy ta straż honorowa? rzekł sobie w duchu. Szwalbiński oszalał, czy co? Naśladuje króla JMci?
Zdziwił się bardziéj jeszcze, gdy zajeżdżając przed ganek, dostrzegł ruch owéj straży, zajmującéj drzwi wchodowe i wybiegającego koniuszego, który przypatrzywszy mu się, skłonił i prosił do swojego pana.
— Cóż to tu oblężeni jesteście? czy się na wojnę wybieracie? zapyta. Lecz koniuszy prowadził go bez odpowiedzi przed pułkownika. Ten znać już o przybyciu zawiadomiony, siedział w krześle otoczony ludźmi i bardzo poważnie na powitanie wesołe odpowiedział skinieniem głowy uroczystém.
— Cóż to się tu stało? zapytał, udając wesołość rotmistrz, wyjechałem czasu pokoju, a powracając znajduję wojnę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/209
Ta strona została skorygowana.