łożenie i że żył na łasce, zgorzkniał tak, dumy nabrawszy, a nie mając jéj czém zaspokoić i usprawiedliwić. Dla nieboszczyka stolnika zrazu był charakter wychowanka powodem niemałych zgryzot i frasunku o przyszłość. Z czasem wszakże, zdawał się Wit łagodniéć, a przynajmniéj co zeń buchało poskramiać w sobie. Piotr go kochał bardzo, obraniał, zasłaniał, poświęcał się nieraz dla niego, ojca przebłagać się starał, a winy bratanka zakrywać. Żyli z sobą w najściśléjszéj przyjaźni związku, a Piotr rachując go za brata wszystkiém się z Witem dzielił i nic miéć sam nie chciał, czegoby tamtemu téż dać nie mógł. Im bardziéj dorastali, tém różnica ich charakterów, nawet już w wyrazie twarzy widoczniejszą się stawała. Były to rysy jedne, ale najmniéj już do siebie podobne. Na czole Piotra wiekuista panowała pogoda, na obliczu Wita ponura jakaś troska. Śmiały się usta pierwszego, drugiego krzywiły szydersko. Piotr był jak anioł dobry, uczynny i serdeczny, Wit nie miał większéj przyjemności nad znęcanie się, szyderstwo i dopiekanie drugim. Ambicya przytém duszę mu przejadała; o niczém nie mówił, nie myślał, tylko o tém, że musi posiąść bogactwa, honory i wznieść się o własnéj sile, a złamać losy, które go dotknęły.
Tymczasem nie uczynił nic, aby do tego celu najprostszą dojść drogą pracy, gdy przychodziło coś przedsiębrać, co wymagało czasu i ofiar, zwłóczył, rozbierał, roztrząsał i odrzucał jedno, by wyczekiwać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/24
Ta strona została skorygowana.