wnym składem okoliczności wybrali się w tę podróż, tak, iż prawie samych obcych ludzi z sobą wzięli, których Wit stręczył. Z tych potém pono żaden nie wrócił, a co opowiadał ocalony cudownie bratanek, tém się trzeba było zaspokoić. Nieszczęśliwa wdowa pozostawszy z małą dzieciną, w pierwszych chwilach, gdy ją dotknęła ta niedola, o mało życia nie utraciła, w tak wielką wpadła rozpacz. Pozostałe tylko dziecię zmusiło ją do życia, które dźwigała w grubéj chodząc żałobie, a wypłakując oczy. Pan Wit naturalnym stał się opiekunem, choć wdowa wstręt do niego czuła widoczny, narzucał się jéj gwałtem, intrygował, najeżdżał i niemal przemocą we dworze umieścił, aby nad nią i sierotą prawnie uzyskaną rozciągnąć opiekę.
Pewną było rzeczą, iż Marya miała niechęć i odrazę ku człowiekowi, do którego żal czuła, uważając go w duszy za sprawcę nieszczęścia swojego; zamykała się przed nim i unikała go, nie dopuszczała go przed siebie; zdawała się lękać nawet. Mimo to, niewiadomo jakiemi środkami, bo ludzie o tém różnie mówili, a baśnie powtarzać trudno, choć niechęć i wstręt bynajmniéj nie ustał, a może się powiększył jeszcze — Marya w trzecim roku żałoby swéj, zmuszoną została oddać rękę bratankowi. Odtąd życie jéj upływało niby w klasztorném zamknięciu na łzach, na modlitwie i przy kolébce dziecka jedynego, bo drugie, narodzone potém z małżeństwa tego umarło. We dworze dziwny panował porządek i tyrania
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/32
Ta strona została skorygowana.