żeczku dziecka, jakby je piersiami osłonić chciała, cała drżąca i wystraszona.
Wtém z drugiéj strony od dziedzińca blask w okna sąsiedniéj izby uderzył i wrzawa inna. Z pochodniami i kagańcami, z muzyką, z beczką na wozie, wśród wystrzałów, jechało całe towarzystwo z Krzywosów do solenizanta, który je zaprosił.
Słychać już było bicie we drzwi główne zamknięte i fraucymerowe bachantki powyskakiwawszy z wozów, przez garderobę ze śpiewem wtargnąć usiłowały do domu, aby co prędzéj gościom pootwierać.
Witowa pobladła teraz jeszcze dolegliwszym strachem, serce jéj się ścisnęło, twarzą przytuliła się do poduszki i twarzy swego dziecięcia, pocałowała je i wstawszy, szybko pobiegła na klucz spuścić oboje drzwi swéj sypialni.
Wrzawa, i śpiew, i muzyka wzmagały się coraz... zdawały zbliżać... aż nareszcie znany głos odezwał się pod drzwiami:
— Otwierać!
I silna dłoń wstrząsnęła niemi.
Kobieta przeżegnała się, lice jéj pobielało jak marmur, ręce opadły, zdawała się u Boga prosić, aby jéj przyszedł na ratunek, aby ją odwagą natchnął. Spojrzała na dziecinę, by w miłości ku niéj zaczerpnąć męztwa i śmielszym krokiem, powoli podeszła ku drzwiom, któremi z drugiéj strony parto i trzęsiono, powtarzając:
— Otwierać!