ja... — zawołał gwałtownie gospodarz — że ja waćpanią męczę i tyranizuję...
— Właśnie to będzie dowodem, żem wolna, jeśli mi dasz zostać przy dziecięciu — ja proszę... ja błagam...
— Ale to nie może być! to nie może być! — tupiąc nogą, wołał Wit — trzeba wyjść! Skwasi mi się zabawa! Co pomyślą Dzierżyńscy, żeś podejrzliwa, żeś im nie rada...
— Niech myślą, co chcą — szepnęła pani Witowa — mnie to wszystko jedno.
— Ale nie mnie! — rzekł Wit.
Zamilkli.
— Proszę wyjść! — powtórzył mąż.
— Nie mogę! — odpowiedziała stanowczo żona — nie mogę. Ja mam moje dziecię i mój świat jest tu, wasz jest tam... nie bronię wam czynić z sobą, co się podoba; proszę moją swobodę poszanować.
Wit się rozśmiał.
W téj chwili śmiechy i śpiewy buchnęły z dalszych pokojów. Wit się zawahał między sypialnią a gośćmi.
— Więc waćpani nie wyjdziesz?
— Nie mogę — odpowiedziała jeszcze raz Marya.
— Dobrze! zabawa się obejdzie bez waćpani, ale ja za tę jéj grzeczność dla mnie — zapłacę! Awantury przy nich robić nie będę — jutro się rozmówimy.
Marya spojrzała, nic nie mówiąc, a gdy mąż cisnął drzwiami, powoli poszła i zamknęła je na klucz; potém wróciła do łóżeczka i cicho płakać zaczęła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/40
Ta strona została skorygowana.