wać — o nic zresztą nie dbał. Oprócz sędziego i jego trzech córek, była liczna młodzież z sąsiedztwa, dwóch czy trzech z zamożniejszych domów saskiéj partyi i obyczajów paniczów, reszta uboga szlachta, dworująca możnemu panu z Bożéj Woli.
— Jéjmość chora! — zawołał, wpadając na salkę Wit — niechże sobie za karę w kącie siedzi. My się tu bez niéj wyśmienicie obejdziemy i wesoło zabawimy. Tém lepiéj, że nam smutną i kwaśną twarzą kobiecina biedna ochoty przerywać nie będzie.
— Ale cóż to jest? cóż to jest? — z ubolewaniem spytał sędzia, który już spory kielich powitalny trzymał w ręku i śmiał się do niego. — Miły Boże! w taki uroczysty dzień. Lala me! (było to przysłowie sędziego, bo w owe czasy rzadki się bez przysłowia obszedł). Cóż to jéjmości dobrodziéjce? Lala me! Ubolewamy! Możebyśmy jéj zdrowie pode drzwiami wypili — czy co?
— Dajmy jéj pokój! — odparł kwaśno gospodarz — wypijemy zdrowie sędzianek. Panowie, trzech różyczek zdrowie!
To mówiąc, pochwycił kielich olbrzymi ze stołu Wit, spojrzał na Salusię — i nalewając go, przyklęknął przed nią.
— Słońce Podlasia, piękna panno Salomeo! Różo nasza! gwiazdo nasza! obyś nam świeciła, woniała, promieniała w całym blasku, zdrowa, szczęśliwa i łaskawa dla swych adoratorów!
Burzliwy „Wiwat!“ wyrwał się z ust gości, a sę-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/42
Ta strona została skorygowana.