jest, kto będzie... Znasz przecie lochy na horodyszczu? Jest tam jeden zamczysty... tam go wsadź.
— Aby wszyscy ludzie wiedzieli? — podchwycił Welder.
— Związać go, a związanemu iść każ, smagając, toć pójdzie. Czy siły nie masz? Zaprzesz go sam do lochu. Ktobykolwiek był, niech przesiedzi, póki ja nie... zobaczę.
Welder głową potrząsał.
— Tak to wam łatwo?
Popatrzał na niebo.
— Czerwcowa noc, tylko co brzasku nie widać, nim na pasiekę się dostanę, dzień będzie, a o świcie go prowadzić... ludzie z noclegów wracają.
— Tyś stary zgłupiał! — wyrwał się niecierpliwie Wit — nie znasz dróg? Z pasieki na horodyszcze gąszczami przejdziesz. Rozumu nie masz. Idź!
Welder stał jeszcze, mruczał coś niewyraźnie — w ostatku ręką rzucił, ramionami ruszył, poszedł — a Wit zwolna skierował się napowrót do dworu, ale go pierwsza fantazya opuściła, z jaką był tu przyjechał; mówił coś sam do siebie słowy niewyraźnemi — stawał, za głowę się brał i rzucał. Dopiero na ganku, gdy go muzyka doszła, otarł troskę z czoła, usiłował wypogodzić i wszedł do tańcujących, zdobywając się na uśmiech fałszywy. Łatwo jednak poznać po nim było można, iż coś się stało, co go mocno obeszło, towarzysze zrozumieli to z jego brwi na-marszczonych i ust zacinających się mimowoli; do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/49
Ta strona została skorygowana.