Gospoda w dzień powszedni, a gospoda w niedzielę — są to dwie tak różne rzeczy, że trudno uwierzyć, jak się z powszednich dni pustka mogła w tak wesołą a ochoczą siedzibę przemienić. W ciągu tygodnia zdaje się spać biedaczka, godzinami całemi i drzwi nie zaskrzypią; w progu stado wróbli odprawia hałaśliwy sejmik, kury gospodarują jak w najlepsze, kogut bez ceremonii włazi na okno i pieje nosem do błonia zwrócony... Gospodarz i gospodyni w alkierzu się tulą... cisza jak mak siał. Ale ku wieczorowi w piękny dzień niedzielny, ani byś poznał wczorajszego pustkowia. Od rana powymiatano skrzętnie, beczułki pełne, pomyte szklanki, wróble się chowają pod strzechę, a kury pod piecem szwargoczą zamknięte drabinką; gospodarz, gospodyni, dzieci, słudzy na nogach i drzwi, można powiedziéć, że się nie zamykają. Coraz to nowy gość zawita. Brzęczą kieliszki,