W téj chwili wszakże nikogo ona i polowanie to nie obchodziło; dramat tajemniczy, niezrozumiały, rozwiązywał się w ich oczach. Niemira ściskał Piotra i Wereszczakę, a o trzy kroki rzucającego się rotmistrza pachołkowie wiązali sznurami i ciągnęli, aby co prędzéj od oblicza króla oderwać. W pierwszéj chwili kilka osób z otoczenia Augusta skoczyło, jakby chcąc stanąć w obronie Wita, lecz poszeptawszy z sobą, popatrzywszy na króla, cofnęli się zarumienieni.
Uprowadzonego więźnia nie było już widać; znikł za drzewy wśród służby i wojskowych, którzy tam znać nasadzeni wprzód byli.
Król z kilku osobami, wysunął się przodem, znaczniejsza część dworu pozostała ciekawością do miejsca przykuta. Orzelska z uśmiechem poskoczyła ku Wereszczace i podając mu rękę do pocałowania, szepnęła;
— Teraz już musisz mi przyjść choć podziękować.
To powiedziawszy, uciekła.
Niemira z Piotrem i Wojskim, wysunęli się po za ciżbę, aby być sami. Na twarzach ich łzawa i rozczulona malowała się radość; chcieliby byli jednéj godziny, minuty, ujść ztąd i szukać nieszczęśliwéj kobiety, która dotąd cierpiała, lecz należało wprzód podziękować królowi, a mistrz ceremonii zapowiedział, że Najjaśniejszy Pan wracając, do pocałowania ręki ichmościów dopuści.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/146
Ta strona została skorygowana.