— Wielkim jest kusicielem pieniądz, rzekł z westchnieniem, wielkim strach. Ja nic nie wiem, ale ślady trucizny widoczne, a więzień nie żyje.
Piotr chciał naocznie się o tém przekonać, otwarto mu drzwi celi. Trup leżał jakby strącony z posłania, ze straszliwie zmienioną twarzą, tak, że w niéj poznać już go było trudno, z wysadzonemi oczyma szklistemi, odęty i jakby spuchły. Czarne i sine plamy okrywały mu całe ciało.
Powolnym krokiem, od tego widoku straszliwego odsunął się modląc i mimowolnie łzy lejąc Piotr. Nie wiedział już co począć z sobą, życie mu było obojętne, jeśli Maryi i dziecka na świecie nie było. Gdy powrócił do Wojskiego i kasztelana, poznali nim przemówił, że nowy go jakiś cios dotknął. Nie śmieli pytać nawet.
Po długiéj chwili, Piotr głosem złamanym rzekł:
— Umarł.
Kasztelan przystąpił doń milczący.
— Otruto go, lub sam się otruł w więzieniu.
— Nie powiedział nic?
— Nic.
Nastało milczenie.
— Wczoraj, dodał Piotr, na pytanie moje rzekł, że Marya nie żyje, i dziecko z choroby i tęsknoty po niéj umarło.
— Kiedy? gdzie?
— Mówić nie chciał.
— Kłamał! rzekł Wereszczaka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/156
Ta strona została skorygowana.