Z pomocą Wojskiego zebrani ludzie pewni, składali teraz dosyć liczny orszak, który do piętnasta głów dochodził. Wszyscy byli dobrze zbrojni, odważni i zręczni, każdym się posłużyć było można. Ponieważ cała okolica myśliwemu Wereszczace doskonale była znana, a wóz rzucili w Zdunce, mogli więc konno na prost się przez lasy przedzierać, wiele oszczędzając czasu.
Każdy wiózł na wypadek w trokach potroszę owsa dla konia, więc się o gospodę nie bardzo potrzebowali troszczyć. W lesie koniom wytchnąwszy i dawszy jeść, śpiesząc, jak tylko było można, przed wieczorem jeszcze dobili się do Borszczówki. Wioska stała na suchym lądzie, zameczek zaś na stawie naśladował Moritzburgski. Wiodła doń grobla długa, pośrodku któréj stał młyn. Ze Szwalbburga wyjechać inaczéj, jak tą drogą nie było podobna. Część więc ludzi z bronią zostawiono przy młynku, a Piotr, Wojski, Kulesz i dwóch konnych, pojechali wprost do dworu.
Cisza i spokój panowały około niego, przed stajniami nie widać było powozów. Zsiadających wszakże w ganku powitał Cockius i na zapytanie odpowiedział, że pułkownik rad gości zawsze przyjmie. Gdy o nich oznajmiono, otworzyły się podwoje dolnych pokojów, a w drugim, na fotelu poduszkami wysłanym, z nogami poobwijanemi ukazał się gospodarz, blady, smutny i z bardzo posępną miną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/20
Ta strona została skorygowana.