Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

przedził. Spotkali cug, którému kazano nazad wracać do Bożéj Woli. Zastanawiano się nad tém, bo odesłanie koni zdawało się oznaczać, że chyba w Warszawie pozostać nie miał myśli, ani nawet czekać na nie, by je sprzedać. Inaczéj trudno było przypuścić, ażeby uchodzący, któremu każdy grosz był drogi, z pięknego cugu nie korzystał, oddając go choćby za pomierną cenę. Okoliczność ta pomieszała szyki Wojskiemu i Piotrowi. Musieli i oni pędzić też i zmniejszając liczbę ludzi, którym wolniéj jechać kazano pod dozorem Kulesza, świeżemi końmi gnać uciekającego.
Nie schwycili go jednak nigdzie przed stolicą i musieli smutni a znękani, zaledwie przybywszy tu, puścić się natychmiast na zwiady. Jakkolwiek miasto dosyć było obszerne, jeszcze naówczas znaczniejszemu człowiekowi, z rodziną i dworem skryć się tu na długo nie było podobna.
Nie wiele miejsc dla podróżnych przeznaczonych było, większa część obywateli ze wsi, miała tu swe domy, dwory i pałace, do których zajeżdżała, inni jeżeli się wybierali, wcześnie musieli starać się o pomieszczenie, a kto jak rotmistrz przybywał nagle, nie mając ani zamówionego domu, ani przyjacielskiego, do któregoby w gościnę zajechał, z trudnością mógł w dwóch czy trzech porządniejszych tylko gospodach znaleźć chwilowy przytułek. Wojski ledwie z mostu, popędził przodem, wiedział, gdzie szukać Wita, który tu dworu własnego nie miał. Na Tłó-