dzień udawał się na Nowe-Miasto na Meissnerowską ulicę, gdzie mieszkała jakaś pani z małą córeczką. Franz dowiedziawszy się o tém i przypuszczając, że owa pani była węzłem intrygi, udał się do kamienicy i starał wypytać o nią. Tu, nie bez trudu, jak powiadał, wydobył ze sług, iż ów pan sam ją umieścił u znanéj sobie rodziny niemieckiéj, pod najściślejszym dozorem, z powodu, iż kobieta miała zmysły pomieszane. Nie pozwalano więc jéj wychodzić nigdzie, ani komukolwiek obcemu do niéj dostępować tak, że tam oprócz tego pana, nikt progu nie przestąpił.
Wynagrodziwszy dobrze Franza, Wereszczaka, odprawił go z poleceniem nowém, ażeby z wielką oględnością dowiadywał się jeszcze, co to była za rodzina, pod któréj dozorem pani ta umieszczoną była; a zaleciwszy Piotrowi cierpliwość i wyściskawszy go serdecznie, sam puścił się na miasto, polując znowu na jakieś niespodziane szczęście. Wczorajsze wieczorne dobrą go karmiło nadzieją.
I ta nie omyliła, ledwie bowiem wszedł w ulicę zamkową, gdy za sobą posłyszał wołanie.
— Jezu najsłodszy! czy mnie oczy nie mylą! Wojski Wereszczaka! a tyż tu co robisz?
— Odwrócił się żywo i w lektyce ujrzał, otyłą, rumianą, wesołą fizyognomię pana kasztelana Niemiry, który przez okno ręce obie dobywszy, drążników swych wstrzymać usiłował. Nim lektyka stanęła, wieko podjęto, drzwiczki otworzono, i dobyto z niéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/35
Ta strona została skorygowana.