— Wiesz gdzie mieszka?
— W Starym Rynku.
Marya wiedziała, iż Wit stał gdzieindziéj gospodą, przytém opis twarzy wskazywał kogoś innego i przysięga owa wcale nie była w obyczajach rotmistrza.
— Czegoż on chciał od was?
— Bym się w jakikolwiek sposób dostała do tego domu i widziała z panią, przekonała naocznie o tém, co się tu dzieje. Mówił, że chcą panią przywłaszczycielowi odebrać.
— Jakże? przywłaszczycielowi? przerwała Marya, ten, co mnie więzi, jest mężem moim.
— A on mnie mówił inaczéj, przebąknęła Magda.
Marya zamilkła, znowu obudziła się jakaś niewiara.
— Niestety, rzekła, jestem więzioną i uciśniętą, ale przez tego, który ma prawo nazywać się mężem moim.
— To już inna sprawa! kiwając głową rzekła Magdusia, proszęż tu wierzyć przysięgom! klął się przedemną, że ten człowiek panią porwał siłą.
— Nie skłamał, zawołała Marya.
— A toż dziecko? czy jest jego?
— Nie, to córka z pierwszego małżeństwa mego.
— Cóż się z pierwszym mężem stało? pytała kobieta.
— Zabity! cicho wyrzekła Marya, zakrywając oczy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/63
Ta strona została skorygowana.