a parady, a blasku w oczach, a na ustach fantazyi królewskiéj. Czy ona, czy nie ona, dosyć, że podobniuteńka, dwie krople wody. W głowie mi się to zrazu pomieścić nie mogło, co ona robi tuż za królem, prawie przy królu. W téj chwili, gdym się zagapił na nią niezmiernie, ta mnie postrzegła, uśmiechnęła się, konia zacięła rózeczką, aż poskoczył i osadził się, i ręką mi się od ust kłania, jakby mówiła: — A co? albom nie bogini?
W istocie, była cudownie piękną, oczów od niéj oderwać nie mogłem; oglądała się długo ku mnie, główką mi dając znaki, jam stał, stał, patrzał, aż cały orszak mi z oczów zniknął. Poszedłem do domu jak pijany. Nad wieczorem poleciałem do Duvalowéj, garkuchnię zastałem jeszcze brudniejszą, niż kiedykolwiek była, ale o Duvalowéj ani słychu. Inni ludzie, gospodarstwo nowe. Gdym począł pytać, śmiać się za mnie zaczęli, ramionami ruszać, ażem zgniewawszy się, poszedł precz. Dopiero wieczorem dopytałem się końca téj zagadki. Królewską córkę jakimś przypadkiem poznał hr. Rutowski, syn Fatimy, podobała mu się siostra, postanowił i ją z téj biedy i upadku podźwignąć. Z saméj twarzy, w któréj delikatniejsze rysy króla się przypominały, poznać w niéj było dziecię wielkiego rodu, piękność téż nadzwyczajna uderzała. Rutowski, ubraną po męzku, w mundurku, przedstawił ją królowi, który w niéj uznał córkę i wynagradzając jéj długie zapomnienie i opuszczenie, natychmiast zajął się jéj losem. Była
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/78
Ta strona została skorygowana.