— Trzeba będzie pilnować jéj, bo dyabeł nie śpi... a ożenić się taki w końcu muszę...
Samemu w domu nudno...
Stuknął w palce obrzękłe i głową pokiwał.
W tém Symon sługa wniósł butelkę z lampką, postawił ją przed nim i nalał.
Stolnikowicz wypił chciwie i językiem mlasnął.
— Teraz, daléj do roboty! zawołał.
Podkomorzyna utrzymywała tu darmozjadów, sieroty dziewczęta, chłopców bez miary... trzeba to tałałajstwo rozpędzić... ale niechże ja to tałałajstwo zobaczę...
W tém zdawał się pomiarkować:
— Tylko nic tu — rzekł — gotowi co pochwycić — do jadalnéj sali ich spędzić, a tu pozamykać...
Dasz mi znać, gdy się zbiorą.
Nalał sobie lampkę drugą, ale tę pił powolniéj, przypatrując się do okna przezroczystemu płynowi, i uśmiechając się do niego... Spory kawał czasu upłynął, nim Symon dał znać, że sierotki w jadalni czekają.
Musiał podać rękę stolnikowiczowi i prowadzić go, bo na nogach obrzękłych nie bardzo był pewnym chodu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.