W Szerokim Brodzie nie było to rzadkością; łowczy wyjrzał, lecz choć wszystkie zaprzęgi w sąsiedztwie były mu doskonale znane, i po szkapach je z daleka determinował — ani koni ani wózka tego nie przypominał sobie.
— Kto to może być? szepnął ciekawy.
W tém do pokoju wszedł urodziwy, młody mężczyzna, wcale porządnie ubrany, skłonił się jakoś nieśmiało i przedstawił za Stanisława Mierzowskiego.
Łowczy, który każdego przyjmował serdecznie, byle do domu jego zajechał, przywitał i nieznajomego bardzo uprzejmie, nieco zdziwiony — gdyż z nazwiska go sobie nie przypominał.
— Państwo dobrodziejstwo darują mi — odezwał się gość, czapkę w ręku dusząc z widoczném zakłopotaniem; — państwo darują, że się ośmielam być im natrętnym. Właściwie sprowadza mnie tu...
Zająknął się nieco.
— Przybywam dla widzenia się z panną Maryanną Myszkówną.
Łowczyna, która siedziała za stołem, zerwała się.
— Boże wielkiego miłosierdzia! Miałżebyś waćpan być... ale tamten był...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.