Chciał łajać, bo mu się usta wykrzywiły, ale się wstrzymał i krzyknął tylko:
— Won! za drzwi! a żeby mi nic z sobą nie śmiał brać.
Chłopiec, nie pokłoniwszy się nawet, wyszedł zaraz.
Brzegrodzka dwóch młodszych nie potrzebowała mianować, bo nie czekając na to, stolnikowicz zakrzyknął:
— Chcą świnie paść, — niech zostaną, a nie — won! won...
Wpadł nagle w namiętność wielką.
— Wszystko co tu podkomorzyna hodowała — psuła... psu na budę!
Rozegnać to... nie chcę znać...
Głosem, w którym czuć było łkanie, ochmistrzyni dodała:
— Pójdziemy wszyscy — pan Bóg na sieroty łaskawy, a stolnikowiczowi szczęścia nie przyniosą łzy biednych...
I wyszła.
W ganku stały dzieci i, choć może nie pojmowały wszystkich następstw tego co ich spotkało, płakały.
Starszych tylko dwoje oczy miało sucho, wzrok jakiś zadumany.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.