Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze pod wrażeniem tego co doznała, wyszła do nich ochmistrzyni, — i dopiero w ganku sama się rozpłakała.
Staszek Mierzowski, z rękoma na piersiach założonemi, z głową spuszczoną, z twarzą jeszcze od gniewu czerwoną, stał oglądając się dokoła.
Płacząc podeszła ku nim ochmistrzyni.
— Nie trwóżcie się rzekła, — zrobi się co można. Są poczciwsi ludzie na świecie.
Staszek spojrzał na Marysię Myszkównę — dziesięcioletnią dziewczynkę, która, jak on, stała zamyślona a nie strwożona.
Dziewczę było w tym wieku, gdy jeszcze o niém powiedzieć nie można, co z niego wyrośnie.
Kwiaty i ludzie w pączkach wszyscy są do siebie podobni.
Włosy miała jak len płowe, oczy duże, blado-niebieskie, rysy twarzyczki foremne lecz jeszcze nie zlane w tę całość jaką daje życie. Zdało się tylko, iż blade dziewczę lub nie zrozumiało swego losu, albo z energią nad wiek przyjmowało go mężnie!
W chwilę potém na ganku nie było nikogo już, Staszek Mierzowski, mały węzełek swój w bocznéj izbie przygotowawszy, zabierał się precz iść ze dworu... Wahał się jednak jeszcze...