Zostawując rzeczy pod ścianą, pobiegł do ochmistrzyni.
W pokoju jéj widać było téż przygotowania do podróży: tłumok stary na pół już upakowany, rzeczy tu i owdzie porozrzucane.
Troje najmłodszych dziewcząt w kąciku siedziało na ziemi, dwie starsze, między niemi Maryś Myszkówna pomagała Brzegrodzkiéj.
Zobaczywszy go wchodzącego, ochmistrzyni przestała pakować.
— Przyszedłem się pożegnać, wybąknął Staszek, na którym oczy niebieskie Marysi zatrzymały się ciekawie.
Ochmistrzyni założyła ręce i zbliżyła się do niego.
— Cóż ty myślisz z sobą? spytała.
— Albo ja wiem? A pan Bóg odczego? odparł chłopak śmiało, a ręce odczego? Kogo Bóg stworzy, tego nie umorzy... Żebym był starszy a niedołęga, toćbym się miał czego kłopotać, a tak!!
Patrzał na Marysię.
— Ale co z tamtymi będzie? proszę pani? — zapytał.
— Co i z tobą — westchnęła ochmistrzyni. Chłopców tymczasem proboszcz weźmie, dał mi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.