Kończyło się na tém, że ledwie najnędzniejsza, prosta robota mu się dostawała — najczęściéj łatanina, podzelowanie, przyszwy.
— Z tém wszystkiém posłuchać go było, gdy o sobie mówił uśmiechając się dumnie: można było przysiądz, że najdelikatniejszą robotę z safianu, kurdybanu, na najśliczniejszą nóżkę kobiecą potrafi zrobić — jak ulał.
— Gdyby nie szelmostwo ludzkie — powiadał, gdyby nie łajdactwo niepoczciwych wrogów, gdyby świat był innym — oho! stałby mospanie Bardzicki wysoko... Ale... na tym świecie podłym zawsze tak... Kto osieł temu się szczęści, a kto ma w głowie oléj i coś by potrafił, to go na ostatni szczebel zepchną.
W domu była sroga bieda czasami. Wprawdzie miał Salomon własną posesyą w Błotkowie, z któréj tylko coś do skarbu opłacał, miał i ogródek — ale miał także żonę i dwoje dzieci.
Syna rzemiosła nie chciał uczyć, oddał go w służbę na dwór szlachecki — tam mu się zmarło. Córka, chorowita, była przy matce.
Na głowie téż i na ramionach Salomonowa miała dom i wszystko...
Kobieta była zahukana, cicha, pracowita, biedna — którą mąż mało cenił, za stokroć wyższego się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.