od niéj mając. Ona téż wierzyła w niego i wenerowała w nim geniusz nieoceniony.
Od rana do wieczora, pomimo swych lat czterdziestu kilku, pracowała nieustannie. Sługę mieć mogła rzadko... czasy były ciężkie.
Niekiedy pomógł ktoś z łaski lub za kawałek chleba, najczęściéj ona musiała w domu robić wszystko. Myśleć aby było co jeść, zgotować jedzenie, dziecko chore opatrzeć, dworek oporządzić, ogrodu dopilnować, na targ pójść, bieliznę wyprać...
Więc ledwie w niedzielę czasu stało na ranną mszę świętą, a była pobożną. Pacierze swe odmawiała chodząc, przy robocie... Tymczasem Salomon albo pracował lub leżał, albo na rybę szedł, z czego, oprócz płotek i małego szczupaczka, żadnéj korzyści nie było; — albo, gdy nie miał się czém zająć, gadał i żonę do słuchania zmuszał.
Był bowiem z natury językiem dzielny. Słuchać go było tylko. Umiał mówić o wszystkiém, rozumiał wszystko, sądził o każdéj rzeczy, śmiał się i szydził — ale do roboty... ciężko mu szło...
Zabierał się do niéj długo, a niecierpliwił przy niéj prędko. But czasem wyklepawszy, zszywszy, gdy mu był nie po myśli, cisnął nim w kąt i gotów był porznąć w kawałki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.