— Co to za dziewczyna? czego ona chce?
Maryś, uląkłszy się, odstąpiła na stronę.
— A! to — biedota... ot, Myszkówna, sierota po Ronimie... wiesz... co ją podkomorzyna wychowywała z litości. Słyszę się jéj zmarło, a synowiec, szelma stolnikowicz — wiesz, precz sieroty wygnał.
— Huncwot! zawołał majster rękę podnosząc do góry — jucha!! Otóż to te panowie — że na nich niema prawa ni sprawiedliwości!
— Majątek bierze cały, szepnęła Maryś, ale sieroty, nas... het, rozegnał.
— Ja jego znam! ale! począł szewc — hołysz był! wszyćko stracił... dorwał się tłustego połcia... sam by go chciał zezreć.
— No — i co ona pocznie? zapytał zwracając się do Marysi.
Salomonowa ani ona mówić nie śmiały.
— Jabym gdzie bez pieniędzy służyła — szepnęła Maryś — za kawałek chleba.
Szewc się zamyślił.
— A co? bąknął — jakbyś ty ją wzięna, — raz wraz baby przynajmujesz?
— Pewnie, rzekła Salomonowa — a no z przeżywieniem u nas?
Szewc ofuknął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.