Salomonowéj z nią było tak dobrze, tak lekko iż panu Bogu za ten dar dziękowała, nie śmiejąc się ani przyznać do tego ani okazać.
Teklunia, chora, w towarzystwie prawie jednolatki uczuła się weselszą i żwawszą.
Salomonowa mogła przynajmniéj choć na jakie pół godziny na ławie usiąść, spocząć, tchnąć.
Przytém Maryś jadła niewiele, a nie kosztowała prawie nic.
Jedyną troską majstrowéj było, że dziewczynie się co lepszego może trafić, a losu jéj zawiązywać się nie godzi... Była bowiem zręczna do robót kobiecych... a nawet i haftować umiała, — choć tu się z tém popisać nie mogła.
Nadeszła zima.
Maryś coraz się lepiéj do życia przyzwyczajała. Miała to szczęśliwe usposobienie, że nie piszczała nigdy, wesołą była zawsze, Teklusię, starą i Salomona rozbawiała. Ani głód, ani chłód, ani małe przeciwności nie odbierały jéj tego dziecinnego wesela.
Stary Bardzicki ją nawet lubił i mówił:
— Walna dziewczyna!
Jakoś po N. roku właśnie się zebrało na najtęższe mrozy, a kożuszka nie miała Maryś w swéj wyprawie. W lekkim przyodziewku, z nogami po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.