— A wy zkąd!
— Ja tu o trzy mile u Jagmina, na wsi — przy dworze do posyłek, ta... i przy stajni... A co było robić.
— Dobrze tam?
— A no — połatawszy — rzekł Staszek. Jużcim się na wieczność nie zapisał im... Patrzę czego lepszego, tymczasem — at!! Poprawił czuprynę i rozśmiał się. No — a Maryś!
— Co ja mam powiedzieć! westchnęła. Dobrze, nie dobrze — już się do nich przywiązało jak do swoich. Biedę klepię...
— Maryś by gdzie we dworze, przy garderobie lub kawiarni, nalazła miejsce... rzekł Staszek. Jabym napatrzył... u Jagmina nie, bo kawaler...
— Daj pokój! westchnęła dziewczyna. Ja o tém nie myślę... Co tam!
Przypomniała sobie wiadro.
— A — Boże mój, a tam Salomonowa na wodę czeka... bo ostatnią kroplę wylałam. Trzeba śpieszyć.
Staszek podszedł.
— Jak będę przejeżdżał — rzekł, to się dowiem. Bywaj zdrowa, Maryś.
I już szedł do konia, ale się odwrócił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.