— Słuchaj — ta — rzekł — u was może bieda... a u mnie grosz choć jaki się czasem zapląta... Gdybyś potrzebowała na co...
Maryś zarumieniona ruszyła ramionami, wiadro już podnosząc.
Spojrzała nań wdzięcznie i odparła:
— Nie trzeba nic — nie trzeba!!
Staszek stał jeszcze przy koniu, zamyśliwszy się, rękoma przebierał w grzywie; powoli ściągnął lejce, siadł i pojechał.
Przyszedłszy do dworku Maryś, siadła pod piecem zadumana.
Pod wiosnę wzmógł się jakoś kaszel Teklusi, przyszły baby, dały ziółka, położyło się dziecko. Uproszono doktora, który przyjechał, dom znalazł wilgotnym, powietrze złe, głową potrząsł i coś zapisał. Dziecię chorowało — i pierwszych dni marca zasnęło na wieki.
Salomonowéj od zwłok córki oderwać nie było można. Po pogrzebie legła chora.
Na Maryś spadła cała praca w domu, bo stara się ruszyć nie mogła, — i jéj potrzeba było pilnować.
Bardzicki z desperacyi siedział po całych dniach w szynku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.